Pobyt w szpitalu po porodzie mogę śmiało zaliczyć do jednych z najbardziej niemiłych doświadczeń w moim życiu. Po zabiegu mogłam zobaczyć mojego synka tylko przez parę sekund, potem położna poszła go ubrać i trafił pod lampę gdzie był nagrzewany, a ja całą noc spędziłam trzęsąc się z bólu w osobnej sali. Co chwilę słyszałam za ścianą jakieś płaczące dziecko i instynkt podpowiadał mi, że powinnam wstać i pójść sprawdzić czy z Filipkiem jest wszystko wporządku, ale nie byłam w stanie ruszyć nawet palcem. Kolejne doby były również tragiczne bo młody cały czas wymiotował i przez cały pobyt zjechał z wagi 400g. Cała sytuacja zaczęła się poprawiać jak znaleźliśmy się już w domu. Filip przestał wymiotować, a mi napłynęło mleko i nie muszę go już dokarmiać mlekiem modyfikowanym. Dwa dni temu byliśmy na pierwszej wizycie u lekarza i Filipek waży już więcej niż przy urodzeniu czyli moje mleko działa i skarbek rośnie jak na drożdżach.
Od przyjścia na świat mojego maleństwa minęło dopiero 12 dni a ja się czuję jakby był z nami od zawsze. Nie pamiętam już jak to było zanim się jeszcze urodził. Skradł moje serce od pierwszego wejrzenia i teraz całkowicie zbzikowałam na punkcie mojego synka :)